sobota, 21 maja 2011

Koza w nozdrzach i inne wstydliwe sprawy

Tajemnicą Poliszynela jest fakt, że wszyscy czasem puszczamy bąki, czy wyciągamy gluty z nosa. Co jednak odróżnia dzieci od dorosłych - w zdecydowanej większości ci drudzy robią to dyskretnie ;-)
Do dziś wspominam sytuację, kiedy to weszłam z miesięcznym wtedy młodym do urzędu i w ciszy korytarzy jedynym dźwiękiem, który niósł się echem było przewlekłe pierdzenie dziecięcia... Cóż zrobić, na pewne rzeczy nie mamy wpływu, ale z wieloma można sobie poradzić. 
Oto moje sposoby na "obróbkę" młodego, co by nie dążył w kierunku turpizmu:
1) Tytułowe kozy w nosie (nie mówię o katarze, tylko o zwykłych śmieciach zalegających sapki młodego po całym dniu). Generalnie staram się nie używać aspiratora, czy patyczków - zostawiam to jako ciężką artylerię w wypadku kataru. W zamian w trakcie kąpieli, kiedy już buzia była myta - vide do nosa dostało się trochę wody, która odmoczyła najtwardszy towar, kładę małego na plecy i delikatnie ściskam nosek od góry ku dołowi (wyciskam gluciska). Po kilku powtórzeniach kozy bez problemu opuszczają "obórkę" :-D Uwaga, sposób ten nie działa u dorosłych - chyba mamy za twarde chrząstki.
2) Żałobne pazury. Tutaj sprawa jest trudniejsza, bo szorowanie szczotką raczej nie wchodzi w grę, więc jedynym sposobem jest częste cięcie, co by bród nie miał się gdzie zbierać. Kiedyś nie było z tym problemu. Obcinałam i już, ale nie teraz. Teraz on wszystko widzi i każdy ruch musi być zaakceptowany. Obcinaczka najczęściej zostaje mi wyrwana w celu dokładnego wyssania... Tak więc jako znakomity strateg (jakim jest każda matka) atakuję w chwili, kiedy jest najmniej czujny - tuz przed snem. Jesteśmy już po jedzeniu i po kąpieli, piżamka założona, zaraz będzie buziak na dobranoc... a tu niespodzianka BAJKI. W tym stanie umysłu młody nawet nie wie, że ma ręce, a co dopiero mówić o rejestracji obcinania paznokci.
3) Plamy od śliny na koszulce. Oczywiście dzieć może biegać zawsze i wszędzie w śliniaku, ale czyż nie ładniej (i taniej) jest kupić kilka bandanek w różnych kolorach, przeciąć każdą na pół (na dwa trójkąty) i wiązać pod szyją?
4) Syf za uszami. Co prawda, ten problem nas nie dotyczy, ale wiem, że tak bywa. Mam tylko jedno lekarstwo: kąpać dziecko w całości - zanurzamy główkę (uszom nic nie będzie)!!!
5) Plamy po kupie na pieluszkach wielorazowych i innych ubraniach. Sposób jest genialnie prosty, niestety użyteczny tylko latem: uprać normalnie i powiesić do wyschnięcia w pełnym słońcu - plamy znikają (powaga!).

6) Chce raczkować po podwórku. Ten temat jest mi szczególnie bliski. Jak było chłodno, nie było problemu, grube spodnie i do przodu, ale jak ubrać niemowlę w grube spodnie przy 30 stopniach...? Mój osobisty patent to "geterki-hokejówki". Na chińskie geterki (przy dobrych wiatrach 5zł z przesyłką) naszywamy, łapiąc w 4 punktach kawałki grubego materiału (u nas był to kaptur od zimowej kurtki). Koniec. Proste i praktyczne.
7) Nie schodzi mu napletek. Tutaj posiłkuję się mądrością innych.
8) Kołtuny na włosach. Loczki są urocze, ale po nocy wyglądają bardziej, jak szczotka, niż afro. Pomaga czesanie na mokro 2 razy dziennie. Szampon przeciw plątaniu być może coś daje, ale w ostatecznym rozrachunku wygrało u nas zwykłe mydło plus czesanie szczotka mamy. Dziecięce grzebyki nadają się khm... do zabawy ;-)
---
Zachęcam do podzielenia się własnymi sposobami na dziecięce problemy, może i ja też skorzystam! :-)