Z okazji pierwszych urodzin naszego Gnoma zadzwoniła babcia i zatroskanym głosem orzekła: "wiesz, on zaraz zacznie chodzić - musisz mu kupić byty ze specjalną wkładką, stopę trzeba odpowiednio kształtować", z kolei druga babcia wciąż nie może zrozumieć, dlaczego my - wyrodni rodzice nie kupiliśmy młodemu chodzika, bo przecież to taki fajny wynalazek - wszystkie dzieci powinny być w chodzikach, bo łatwiej im się poruszać...
Cóż, co 10 lat zmienia się podejście do wychowania oraz definicja zdrowia, więc być może to, co dziś jest uważane za dobre, jutro zostanie okrzyknięte zupełnym bezsensem ale COŚ z dzieckiem robić trzeba. JAKIEŚ buty musi mieć.
Osobiście postrzegam to tak: nauka chodzenia dla niemowlaka jest tym, czym dla nas byłoby stąpanie po linie na wysokości pierwszego pietra. Dziecko robi to pierwszy raz w życiu! Pewnie zadziwione jest faktem, że te dwa dziwne przedmioty na dole to jego nogi i że te nogi mogą do czegoś służyć. ;-)
Konia z rzędem temu, kto chciałby chodzić po linie w butach narciarskich (jak ktoś jednak chce spróbować to na priva chętnie puszczę kontakt do siebie - kolejny pacjent zawsze w cenie ;-)
Jednak zgodnie z teorią o dobroczynności sztywnych wkładek/zapiętków itp. powinniśmy lepiej czuć się w sztywnych butach. Powinno nam być wygodniej. W końcu to przecież zdrowe.
Tiaaa... Na szczęście każdy jest kowalem (w tym wypadku) swojego dziecka i można postępować inaczej. Buty? Zbędny wynalazek - po domu na bosaka albo w skarpetkach z ABSami. Nota bene to dobra rada dla nas wszystkich. Chcesz być zdrowszy - chodź na bosaka!
Czasem jednak trzeba wyjść na zewnątrz, powiecie. Tutaj zaczynają się schody, gdyż 90% rynku obuwniczego to usztywniane "koszmarki" za grubą kasę :-/
Od czego jednak mamina samopomoc? Oto kilka dziecięcych bucików odpowiadających potrzebom małej stópki (czyli udających, że ich nie ma):
- zwykłe chińskie tenisówki za parę zł z bazaru, miękkie, tanie i dobre (wada: w zimie bezużyteczne,)
- buciki z Deichmanna - już za 50zł da się kupić coś sensownego na wiosnę - jesień
- Stonzy - mercedes wśród bucików, drogie ale uniwersalne (wada: latem się nie sprawdzą, drogie).
A co jak młode jeszcze nie chodzi? Może włożyć w chodzik, to zacznie? Jasne! A jak nie umie pływać to włóżmy je w kółko, na pewno się nauczy - w końcu i to woda, i to woda. Albo lepiej - jak nie umie siusiać do nocnika to wsadźmy je do sedesu - szybciej załapie, że tam się robi, bo nie będzie miało wyjścia (dosłownie) :-/
Z punktu widzenia fizjoterapeuty, skoro nie chodzi, to pewnie jeszcze nie jest na to gotowe. Może jakaś struktura jeszcze się nie wykształciła? Może stawy nie są na tyle ukształtowane, żeby unieść 10kg "szczęścia"? Może mięśnie nie są jeszcze wystarczająco silne? Nie wiem. Wiem, że moje dziecko preferuje chód "na czterech". Wiem również, że matka natura tak zaplanowała rozwój malucha, żeby wszystko "grało" aż do śmierci. Dlaczego więc ja jako rodzic miałabym zmieniać ten proces? Po co przymuszać młode do przyjmowania pozycji, których jeszcze przyjmować samo nie chce? W tym momencie już słyszę głosy mam: "ale ona uwielbia być stawiana!", "on lubi swój chodzik, jest w nim taki szczęśliwy!", "przecież jakby mu było źle - to by płakał!". Bla, bla, bla... Lubi, bo jej pokazałaś, cieszy się, bo chodzik zrobił za niego robotę, a on już nie musi się męczyć, nie płacze, bo nie ma powodu - góra przyszła do Mahometa, a nie na odwrót. Prawidłowy rozwój związany jest z wysiłkiem fizycznym. Dziecko tysiąc razy upada po to, żeby później stabilnie stanąć. Czy wiecie, że okres raczkowania to jedyny moment w życiu, gdy spędzamy kilkaset godzin w podporze na rękach? Taki trening nie powtórzy się już NIGDY! Dlaczego więc zabierać to dziecku, pakując je w chodzik? Ja nie zamierzam. Amen.
W ogóle fizjoterapeutyczne dziecko ma przerąbane. Basen od 2. miesiąca życia (nawet z katarem), ćwiczenia dla wyrównania problemów rozwojowych (nawet tych wyimaginowanych), ograniczona liczba zabawek, 4-godzinne spacery etc... etc...
Myślę jednak, że ogólnie młody nie może narzekać. Okazuje się, że ciepłe i opiekuńcze zachowanie jest zachowaniem dobroczynnym. Weźmy takie chusty. Zacny trend :-) Dziecko w prawidłowej pozycji, bezpieczne i bujane. Czuje ciepło mamy, jej zapach, słyszy jej oddech, bicie serca. Dlaczego to takie ważne? Dlatego, że w każdej minucie życia kształtuje się mózg naszego maluszka, rozrastają się komórki nerwowe, powstają nowe połączenia. Ten proces ma nawet swoją nazwę - to PLASTYCZNOŚĆ. Przez to, jak traktujemy malucha, mamy wpływ na to, jakie połączenia powstaną i jak komórki będą się rozrastać. Poważnie!!! Szczególnie kołysanie jest ważne, dzięki niemu odpowiednio kształtuje się układ przedsionkowy stanowiący bazę dla wszelkich dalszych struktur odpowiedzialnych za poruszanie się człowieka. Poprzez układ przedsionkowy tworzymy pierwszą - bazową więź: ja - Ziemia, czyli ja kontra grawitacja. Jeżeli dziecko nie odnajdzie się w przestrzeni, nie utworzy tej pierwszej, pierwotnej więzi, nie będzie w stanie nawiązać żadnych następnych: ja - moja ręka, moja noga - moja głowa, ja - rodzina, a w końcu ja - społeczeństwo. Sic! To jest aż tak ważne!!! Także drogie mamy i drodzy tatusiowie, noście dzieci! Kołyszcie je, przytulajcie i ściskajcie! Odwdzięczą się na starość (dzięki zbudowanej więzi może nie oddadzą nas do domu starców ;-)))
---
Porady cioci Asi ;-)
- But nadaje się do noszenia przez dziecko, jeżeli da się go w rękach zwinąć w rulonik - jest miękki,
- jeżeli MUSISZ (bo się udusisz) mieć chodzik, kup taki, który dziecko pcha, a nie siedzi w środku,
- żeby dobrze wiązać dziecko w chuście warto skorzystać z instruktażu doradcy chustowego,
- jeżeli nie jesteś pewna, czy twoje dziecko rozwija się prawidłowo, skorzystaj z porady fizjoterapeuty dziecięcego (ja ufam terapeutom NDT Bobath.)