poniedziałek, 20 grudnia 2010

I ♥ China

Poważnie. Uwielbiam Chiny, a dokładniej zakupy w Chinach. Czy raz na miesiąc wsiadam w samolot i daję upust swoim potrzebom? Nic z tych rzeczy. Siadam sobie za to wygodnie przed monitorem i na spokojnie wędruję uliczkami chińskiego eBaya w poszukiwaniu egzotycznych (lub nie) produktów.
Wszystko zaczęło się od pieluszek wielorazowych, które w Polsce kosztują około 50zł za sztukę, a miły pan z Chin bez problemu wysyła mi takową pieluszkę za 15zł z przesyłką!
Potem poszło już z górki. Skoro są tam tanie pieluszki, to może znajdę i tanie rajstopki (koszulki/kurtkę/buty/etui na telefon - niepotrzebne skreślić).  No i znajduję :-)
Dla niedowiarków przedstawię kilka wyjątkowo kłujących w oczy przykładów:
Dla naszych maluchów panty:
Polska: 19,50zł z przesyłką - najtaniej na Allegro!
Dla małej elegantki zegarek Hello Kitty:
Polska: 16zł z przesyłką, a ten był najtańszy!
I na koniec mój faworyt! Najdziwniejsze buty świata - Fivefingers:
Dla podniesienia dramatyzmu chwili nie podam cen, po prostu otwórzcie linki i zwróćcie uwagę, na fakt, iz cena w polskim sklepie jest promocją!
Żeby było jasne, nie mam zamiaru ich kupić ale znam takich, którzy to zrobili. Pozwólcie, że nie wypowiem się na temat walorów estetycznych ;-)
Jako fizjoterapeuta mogę jedynie zadumać się nad faktem wydawania kupy kasy na coś, co można mieć za free po prostu chodząc boso...
Wszystko pięknie, powiecie, ale jak bez znajomości chińskich "robaczków" odnaleźć się na ich stronach? Jest i na to sposób (tak, podam go).
1) Otwieramy stronę eBay.pl
2) Szukamy po prawej stronie na górze linku wyszukiwanie zaawansowane
3) Podajemy przedmiot, który chcemy znaleźć po angielsku (przyda się elementarna znajomość tego języka, żeby nie kupić za 100zł nowego Mercedesa, a po miesiącu przekonać się, że kupiliśmy wycieraczki DO Mercedesa)
4) Zjeżdżamy prawie na sam dół strony do sekcji "Lokalizacja" i zaznaczamy opcję "pokaż tylko przedmioty znajdujące się w" i tu wybieramy Chiny lub Hongkong
5) Klikamy "wyszukaj"
6) Delektujemy się zakupami nad szklanką gorącej herbaty :-)
Oki, powiecie, tylko jak za to zapłacić? Da się i to całkiem łatwo.
Trzeba zalogować się na stronie PayPal.pl i podążać za ich instrukcjami (łatwe!!!). eBay automatycznie poprosi nas o połączenie ich konta z kontem PayPala i zasadniczo to wszystko...
Od lat robię zakupy za granicą. Osobiście uważam, że są bezpieczniejsze, niż w Polsce (eBay ma zdecydowanie lepszy program ochrony kupujących). Jedynym mankamentem jest działanie Poczty Polskiej. Co tu dużo mówić, giną przesyłki i tyle. Trzeba się z tym liczyć i nie zamawiać "na dzieńdobry" towarów za grubą mamonę. Małymi kroczkami do celu.
I tym optymistycznym akcentem kończę i życzę udanych zakupów!

wtorek, 2 listopada 2010

Mieć pewność, że dobrze czynię - o mądrej książce słów parę

Będąc w ciąży przeczytałam chyba wszystkie dostępne na rynku "podręczniki" wychowania dziecka. Zapoznałam się z anatomią niemowlaka, skokami rozwojowymi, opanowałam podstawowy zestaw chorób (objawy i leczenie), a nawet metody reanimacji małego dziecka - na wszelki wypadek. Oczywiście zapoznałam się również z wiodącymi trendami co do metod wychowawczych. Różnicowanie płaczu, nauka samodzielnego zasypiania, uspakajanie "na suszarkę" - zapewniam was, że przerobiłam w zasadzie wszystko. Jak to jednak bywa, życie zrewidowało tę wiedzę, a Mała Krzycząca Glizda, zowiąca się moim synem i tak robiła co chciała, nie dając się ująć w żadne naukowe ramy.
Skończyło się na tym, że po kolei złamane zostały wszelkie zasady, począwszy od samodzielnego zasypiania, skończywszy na noszeniu zawsze i wszędzie. No bo czy jest coś słodszego od maluszka zasypiającego w twoich objęciach? Najpierw nieco wierzga, przerzuca główkę na boki, trochę sapie, potem słodko mruczy, aż w końcu śpi jak ...niemowlę :-) Skoro mi to sprawia przyjemność, jemu również to dlaczego jest to tak niemile widziane? Mądre książki każą zostawiać malucha samego w łóżeczku - niech się uczy zasypiać SAM! Albo noszenie. "Nie noś go, bo się przyzwyczai!" "Roznosisz i bedzie problem!" No faktycznie problem, w końcu  na ulicy ciągle widuję matki noszące swoich 18-letnich synów, pewnie się przyzwyczaili. ;-)
Ogólnie jakoś tak mi to wszystko nie pasiło...
Odpowiedź przyszła dopiero niedawno i nie była zawarta w żadnym poradniku, czy innej naukowej dysertacji. Było to "W głębi kontinuum" Jean Liedloff. Autorka przez wiele miesięcy żyła wśród plemienia Indian o dziwnej nazwie. Obserwowała tam "pierwotne" relacje między matkami, a ich dziećmi, "dzikie" sposoby wychowawcze i ich efekty. Czy zastanawialiście się kiedyś, jak to jest, że dzikie dzieci bez problemu uczestniczą w pracach plemienia, a naszym zachodnim trzeba wszystko nakazać? Albo taka myśl: jak to możliwe, że dziecko ma niestrawność po mleku własnej matki? Przecież gdyby tak miało być, nasz gatunek wymarłby tysiące lat temu! Czy widział ktoś szczeniaka z kolką? Albo małe kocię, które tak wkurza matkę - kocicę, że ta zostawia go i na piętnaście minut "daje sobie odetchnąć" od młodego? No ja nie widziałam. Znaczy się widziałam, ale nie w świecie zwierząt. Tylko u tzw. cywilizowanych ludzi macierzyństwo to trud, a matce zaleca się wkładanie stoperów do uszu, żeby nie słyszała RYKU swojego własnego dziecka (serio, taką poradę znalazłam w jednym z najpopularniejszych poradników dla matek!).
"W głębi kontinuum" mówi właśnie o tych rzeczach, o bliskości, zrozumieniu dziecka, o tej magicznej więzi łączącej matkę z dopiero co narodzonym małym człowiekiem. Dzięki tej książce zrozumiałam również, co się stało w szpitalu. Dlaczego poród był tak strasznie traumatyczny, dlaczego Młody wył jak potępieniec, a ja nic nie czułam... Wszystkie "dlaczego" stały się dla mnie jasne i czytelne - nie mogło być inaczej.
Dobrze, że choć na polu noszenia nie dałam ciała. Chusty są trendy i bawić się w kangura wręcz wypada.
Jedyne, czego żałuję, to że nie przeczytałam tej książki wcześniej, przed narodzinami dziecka. 
Powiem więcej, gdybym miała wybrać jedną rzecz, którą TRZEBA przeczytać w ciąży, byłoby to "W głębi kontinuum". Kurs pierwszej pomocy znajdziecie w necie ;-)

czwartek, 21 października 2010

Pieluszka niepoprawna politycznie

A więc stało się. Jedziemy w zasadzie tylko na wielorazówkach. Mozolna to była droga, bo zaczęło się latem od dwóch pożyczonych kieszonek* firmy Wonderos, z którymi szło jak po grudzie. Po pierwsze ładne to one nie były, po drugie, dwie sztuki na początek to zdecydowanie za mało, po trzecie 69zł za coś, co mi się nawet nie podoba uważałam za lekką przesadę. W tzw. międzyczasie próbowałam używać tradycyjnej tetry ale składanie jej w origami i przebieranie ciągle zasikanego dziecka również nie wchodziło w grę (pomijam fakt, iż syn mój, zwany Smalczykiem nie mieści swojej zadniej części ciała w standardowy rozmiar tetry...). Już miałam się poddać, kiedy koleżanka wypowiedziała brzemienne w skutki słowa: "wiesz, jest jeszcze chiński eBay...". No i zaczęło się...
    Chiński eBay pęka w szwach od wielorazowych pieluszek-kieszonek. Są one dostępne we wszelkich kolorach i z różnych materiałów. Sprzedawcy prześcigają się w promowaniu swoich produktów. A wiecie, co jest najlepsze? Taką "kieszonkę" można ustrzelić (pamiętacie ) już za 9zł z wysyłką!!! Nie ekscytujmy się jednak zanadto, gdyż średnia strzałów oscyluje raczej w okolicy 13-15zł, a bez łaski (czyli bez licytacji) kupujemy średnio po 18zł z przesyłką. Tanio, prawda? ;-)
     Pewnie teraz zastanawiasz się, jak jest z jakością takiej taniej chińszczyzny i czy jest ona zrobiona z materiałów bezpiecznych dla dziecka? Co wrażliwsi zadumają się nawet nad losem małych chińskich dzieci szyjących te cuda. W końcu powszechnie wiadomo, że jak coś jest z Chin to na pewno zostało zrobione przez małe bezbronne kruszynki zabrane siłą z ich rodzinnych domów... Podążając tym tokiem myślenia, w Chinach musiały by mieszkać tylko małe bezbronne dzieci, bo przecież ktoś musi wytwarzać te wszystkie dobra z napisem Made in China (konia z rzędem temu, kto znajdzie coś polskiego np. w sklepie z artykułami gospodarstwa domowego czy w innym supermarkecie - nawet czosnek maja tańszy i więcej...). Tak więc założyłam, że od chińszczyzny uciec się nie da, więc być może warto się z nią zaprzyjaźnić?
     Co do jakości pieluszek musiałam zasięgnąć porady eksperta (niestety [jeszcze] nie znam się na wszystkim ;-))) Padło na koleżankę obeznaną w rynku pieluch wielorazowych. Po dogłębnym obejrzeniu, sprawdzeniu składu surowcowego, wywinięciu na lewą, prawą i znów na lewą stronę orzekła, iż chińska kieszonka nie różni się niczym od tzw. firmówek. Jupiii! Dobrze zainwestowane 150zł :-)))
     Ekspert ekspertem, a mama mamą. Zaczęłam testy. Początkowo zakładałam je w sposób tradycyjny: w kieszonkę szedł wkład i całość lądowała na pupie Młodego, a po zmoczeniu do kosza, a raczej wiadra na brudy. Jak chcesz się bawić w pieluchy wielorazowe, będziesz potrzebować wiadra - strasznie śmierdzi to  to po użyciu, a do prania jakoś przeczekać trzeba. Sposób ten jest fajny ale generuje duże zużycie kieszonek, które jednak dość długo schną.
     Przy drugim podejściu używałam jednej kieszonki na dwa razy - najpierw z wkładem włożonym luzem, a później wkład szedł do kosza, a w kieszonce lądowała zwykła tetra zwinięta w prostokąt.
     Najlepsze rozwiązanie przyszło jednak na końcu. Odrzuciłam całkowicie oryginalne wkłady, zamiast których umieszczałam zwykłą tetrę złożoną w prostokąt, a na niej (dla wrażenia suchości) kawałek polaru**. Tak robię do dziś. Średnio zużywam 3-10 pieluszek tetrowych dziennie i 2-3 kieszonki. Ilość zużycia zależy od tego, ile razy uda mi się Młodego "odsikać" na sedesie. Rekord stanowiła jedna kieszonka i dwie tetry na dzień :-)
     Powiem tak, gdybym wcześniej wiedziała o istnieniu chińskich kieszonek, pieluchowałabym tak Małego od samego początku... Jestem zachwycona, można powiedzieć, że wsiąkłam w to (polowanie na staniki zamieniłam na polowanie na pieluszki). Za każdym razem, jak ubieram Młodego w lamparta, krówkę, czy innego tygrysa serce mi rośnie :-)
Niestety mojego entuzjazmu nie podziela reszta rodziny... Przecież pampersy to taki wspaniały wynalazek! No i to pranie co drugi dzień, rozwieszone pieluchy - jak za króla Ćwieczka. Nic to, że ładne, nic, że ekologiczne, nic, że dziecko szybciej uczy się korzystać z nocnika, nic to...
Na szczęście to rodzice mają moc decyzyjną w kwestiach dziecinnych i musieli się przyzwyczaić...
---
* kieszonka - rodzaj pieluszki wielorazowej wykonany w formie kieszonki, z zewnątrz nieprzemakalnej, a w środku mięciutkiej (z polaru lub mikrofibry), do kieszonki wkłada się wkładkę zazwyczaj dołączoną w zestawie
** najtańszy sposób na polarowe wkładki: zakup kocyka z Ikei za 5,79zł i pocięcie go na kawałki pożądanej wielkości

niedziela, 26 września 2010

BLW, AP, NHN - WTF?

Niedawno byłam w odwiedzinach u znajomych. Przy obiedzie, zafascynowana sprawnością, z jaką ich roczny synek pochłaniał jedzenie, zapytałam czy stosują BLW. Pan domu spojrzał na mnie i z przymrużeniem oka zapytał, dlaczego mówię do niego kodem maszynowym i czy na pewno nie obrażam ich pociechy. Tak to już jest. To co dla jednych jest naukową metodą wychowawczą, dla innych mogłoby w ogóle nie istnieć, bo stosowanie podejścia zdroworozsądkowego i podążanie za instynktem daje te same rezultaty. Przekonałam się o tym podczas odwiedzin u 70-letniej cioci, kiedy to dumna jak paw oczekiwałam oklasków po samodzielnej konsumpcji kanapki przez mojego syna - niemowlaka. Nie doczekałam się. No bo przecież to normalne, ze dzieci jedzą same. Normalnym jest również to, że dzieci jedzą to samo, co dorośli. Czym tu się ekscytować?
Pan Bród
No tak... Przecież 50 lat temu nie było słoiczków, plastikowych łyżeczek, mikserów i wielu innych "dziecinnych" rzeczy. BLW wychodziło samo z siebie. Nie mogło być inaczej, bo mama musiała iść do pracy (wiecie - to słynne równouprawnienie), dziecko do żłobka i cześć.
Do czego zmierzam. Jak zawsze do oszczędności ;-) Zaczęłam stosować BLW, bo wydawało mi się trendy i dawało perspektywę oszczędzenia na słoiczkach oraz nie gotowania osobnych zupek dla Młodego. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że cele te zostały osiągnięte. Słoiczki mam (3 sztuki). Stoją w szafce na wypadek nagłego wyjścia, katastrofy, czy innego deszczu elektronów. W lodówce mam również pomrożone kilka słoiczków potrawki z królika własnej roboty - również na wypadek obiadu niejadalnego dla niemowlaka. Jednak w większości  przypadków z dorosłego obiadu udaje się wybrać coś dla Malucha i wszyscy są szczęśliwi. Tyle plusów. Wszyscy piszą o plusach BLW to może ja napiszę o tej drugiej stronie, na którą również trzeba się przygotować. Po pierwsze: bałagan, bałagan, bałagan. Kluchy latające po podłodze, wgniecione w dywan brokuły, zamazane burakami łóżko. Jeżeli myślisz, że bałagan jest tylko dookoła jedzącego dzidziusia, jesteś w duuużym błędzie. Po jedzeniu Małą Bestię trzeba wyjąć z fotelika, otrzepać (tyle, ile się da), umyć i przygotować na to, że resztki żarcia będą się z niej odklejały godzinami. Ostatnie wyjmiesz z pieluchy przy wieczornej kąpieli - nic to, ze pielucha była zmieniana w między czasie ze trzy razy - one i tak tam będą ;-)))
Po drugie: pranie. Niniejszym ogłaszam, iż banana sprać się NIE DA. Marchewka przy nim to mały pikuś. Plamy są wszędzie, pomimo założenia fartucha i dwóch śliniaków. Gotowanie też nic nie daje.
Po trzecie: czynnik psychologiczno-społeczny, czyli jak się nie dać babci. W naszym domu problemu tego nie było ale wiem, że babcie potrafią bardzo różnie reagować na podawanie stałych produktów małym dzieciom. Od wytrwałości i spokoju ducha mamy zależy, czy podda się i poda jedynie słuszną papkę z marchewki, czy zrobi po swojemu ;-)
Tygrys, co ci wygryzł ;-)
W przyrodzie tak jest, że wszystko co weszło, musi też wyjść. O naszych podejściach do Naturalnej Higieny Niemowląt (lub in inglisz EC: Elimination Communication) już pisałam. Oczywiście cały czas kontynuujemy wysadzanie na dorosłą toaletę. Bez stresu, parcia i ambicji. Dziecku tu rządzi. Efekt jest taki, że Młody w momencie wysadzenia rozluźnia się i jak ma potrzebę wysiusiania się, to robi to. Jest to bardzo użyteczna umiejętność, gdyż można go wysadzić przed spacerem i po powrocie, co owocuje suchą pieluszką przez pół dnia! Powiem więcej. Zużycie pieluch spadło tak drastycznie, że bez wielkich nakładów finansowych mogłam przerzucić się na wielorazówki. Teraz jest pięknie. Krótkie pranie co dwa dni. Dzidziuś w kolorowych ekologicznych pieluszkach, a rodzice maję ponad stówę miesięcznie więcej w portfelu :-)
No i znów do beczki miodu, łyżka dziegciu. Jak wysadzasz dzieciaka to nie ma zmiłuj. Jak mu się zachce o 5 rano, będzie stękał, patrzył się w oczy, pierdział i śpiąca, czy nie - tup, tup, tup do łazienki z Małym Gnomem. Trzeba pamiętać również, że ośmiomiesięczny dzidziuś nie siedzi już tak spokojnie, jak było to 3 miesiące temu. Ciągnie za włosy (twoje!!!), klepie po kiblu, a zaraz potem próbuje zjeść własne ręce :-P, wygina się, piszczy, łapie za papier toaletowy, zrzuca go i wiele innych. Nie lada problemem jest również utrzymanie nad umywalką wiercącej się 10-kilogramowej Glizdy w jednej ręce, a mycie tyłka drugą...
Co mnie jednak martwi bardziej, dziecko kibelkowe nie chce korzystać z nocnika i nakładki na sedes. Po co? Przecież u mamy jest miękko i ciepło, a nakładka kłuje w pupę i jest lodowata... Więcej, on nawet nie wie, po co na niej siedzi. Jak już ten problem się w jakiś sposób rozwiąże, nie omieszkam o tym napisać.
Kochać to stwarzać komfort życia ;-)
Tak to sobie żyje młoda mama wraz ze swoim dzieckiem, można powiedzieć w symbiozie. Jemy, wydalamy, ściskamy się, bawimy, chodzimy na spacery. Normalka, można powiedzieć. Być może normalka, ale i to ma swoją mądrą nazwę - Attachment Parenting, czyli Rodzicielstwo Bliskości. Pokrótce sprowadza się to do tego, że nie zostawiamy dziecka samego sobie, jesteśmy z dzieckiem, a nie posiadamy dziecko. Proste i logiczne.
Jak widać, wszystko w życiu musi mieć swoją nazwę (najlepiej obcojęzyczną). Co pozostaje nam - prostym rodzicom? Chyba tylko kochać i rozpieszczać, bez względu na konsekwencje ;-)
---
Porady BLW:
* Żeby zaoszczędzić na fartuszkach do jedzenia, przetnij za małą bluzkę z długim rękawem z tyłu (jak fartuch w Wariatkowie) i zakładaj pod śliniak.
* Uważaj na zdradliwą trójcę.
Porady NHN:
* Jak wysadzasz chłopca, kontroluj położenie siusiaka - rozbryzg potrafi być zadziwiający.
* Przy "grubszej sprawie" daj dziecku szansę. Zazwyczaj wszystko nie wychodzi na raz ;-)
Porady AP:
* Kochaj, kochaj, kochaj ;-)

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Piękna mama wszystko sama

W życiu każdej (nawet najbardziej zaangażowanej) mamy przychodzi taki moment, że GDZIEŚ trzeba wyjść. Imieniny cioci, zlot absolwentów, czy chociażby wesele. Chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć z iloma wydatkami wiąże się taka impreza. Sukienka, buty, fryzjer, pani od paznokci no i oczywiście prezent. Przez głowę przetacza się batalia nie kupionych, a pożądanych grzechotek, misiów, puszek mleka i innych gadżetów niezbędnych w wychowaniu Małego Gnoma, a co za tym idzie kombinacja, jak zrównoważyć jedne i drugie wydatki.
Własnymi ręcami!
Jak mawiał pan na naukach przedmałżeńskich, najpierw "trzeba odróżnić rzeczy ważne od rzeczy pilnych". Ważny jest prezent, a pilne jest mleko - na te dwie rzeczy musi być. Grzechotki ani ważne, ani pilne - mogą poczekać. Fryzura i pazury pilne ale nie do końca ważne (no może nie najważniejsze) i definitywnie możliwe do zrobienia za free :-P
Oczywiście nikt się nie rodzi fryzjerem, czy manicurzystką ale wedle zasady "wszystko proste, co umiemy" można się podstawowych rzeczy nauczyć. Skąd? Z uniwersalnego uniwersytetu nie-naukowego  - z YouTuba ;-)))) Można znaleźć setki (dosłownie!) tutoriali (czyli instrukcji rok po kroku), jak upiąć włosy od klasycznego banana po wymyślne koki z francuskimi loczkami. To samo w kwestii paznokci. Długie, krótkie - nie ma znaczenia, YouTube prawdę ci powie na każdy temat.
Gicami też własnymi ;-)
Czasami przeglądam sposoby malowania paznokci ot tak, dla sportu. Potem mam już łatwiej, jak chcę zadać szyku przy jakiejś okazji.
Tym razem skorzystałam z porad dwóch pań. W kwestii fryzury doradzała Pursebuzz, a paznokci Love4Nails. Zdecydowałam się na proste uczesanie w stylu pani Simpson. Zgodnie z obietnicą czesanie nie zabrało dużo czasu. Może nie było to 5 min, ale na pewno nie więcej, niż 15.
Paznokcie robiłam na dwa razy. Podkład w czasie poobiedniej drzemki Młodego, a wzorki wieczorem, jak usnął na noc. Zapewniam wszystkie mamy, że DA SIĘ i w dodatku nie taki diabeł straszny ;-)
Miny koleżanek na weselu - bezcenne.
---
Co użyłam, aby było dobrze (i tanio):
  • Odżywka i utwardzacz z Rossmana firmy Lovely, po piątaku, a trzyma się kilka dni (nawet do 5!) ale UWAGA, nie można w tym czasie mieć kontaktu ze spirytusem, bo matowieje (czyli nie przecieramy nic watką ze spirytem).
  • Lakiery Ados po 3 zeta do robienia kolorowych wzorków. Świetne.
  • Zamiast kupowania setki lakierów z cienkim pędzelkiem używanie wykałaczki do robienia małych kropeczek.
  • Tutorial fryzurowy
  • Tutorial paznokciowy 
A oto efekt końcowy:

POLECAM!

wtorek, 13 lipca 2010

Mama radzi mamie

Zadzwoniłam do koleżanki - również Młodej Mamy po porady. Na pytanie, jakie mają krzesełko do karmienia otrzymałam odpowiedź: "najlepsze z możliwych - pożyczone". No tak, świetnie. Bardzo pomocne ;-) Problem wyboru krzesełka nadal pozostawał nie rozwiązany.
Zapytacie po co w ogóle zajmować się czymś takim mając w domu pięciomiesięczne niemowlę? Z powodu magicznych literek BLW. BLW (Baby Led Weaning) to metoda przestawiania dziecka z posiłków mlecznych na produkty stałe bez stresu, przymusu i zapychania dziecka (jak indyka) papkami. W dużym uproszczeniu polega to na tym, że sadzamy delikwenta w foteliku, podajemy mu różne kawałki jedzenia i pozwalamy się tym bawić/rzucać/mlaskać w nadziei, ze za którymś razem zacznie jeść. Pewnie nasze mamy uznały by to za szczyt hipokryzji, bo jest to najnaturalniejsza rzecz na świecie - podać dziecku żarcie do zabawy, ale widać w obecnych czasach nie jest to aż tak oczywiste. W sklepach stoją całe regały zapełnione wszelkiego rodzaju słoiczkami dla niemowlaków począwszy od 4. miesiąca życia. Samodzielne gotowanie odchodzi do lamusa, bo przecież słoiczki są lepsze, bardziej sterylne, lepiej skomponowane i w ogóle same piorą, gotują i wiążą krawaty ;-) Przyznam się, że podawałam Młodemu te cuda ale kielich się przelał, kiedy policzyłam, że za cenę dwóch słoiczków marchewki z ziemniakami kupię po kilogramie każdego warzywa, co starczy na kila miesięcy żywienia Małej Bestii! Zaczęłam więc sama kręcić zupki (z zupełnie zresztą dobrym efektem) ale [o losie!] podanie zupki zabiera czas i separuje dziecko od reszty rodziny. Młody jadł najpierw, a potem my - zupełnie bez sensu. No więc zawzięłam się, kupiłam ten nieszczęsny fotelik i wystartowałam, a raczej syn wystartował. Nie mogę się pochwalić jeszcze szczególnymi sukcesami ale operacja jest w toku, a metoda na pewno warta uwagi.
Mogę się jednak pochwalić osiągnięciami na innym (również wartym uwagi) polu. Pierwszy krok w kierunku odpieluchowania został poczyniony. Wyczytałam co się dało na temat wychowania bez pieluch (ang. EC - Elimination Communication) i postanowiłam COŚ złapać. O dziwo, udało się już za drugim razem. W zasadzie nie było to trudne, wystarczyło wysadzić dziecko po każdym posiłku i akurat u nas po drugim Młody postanowił wystękać pierwszą w życiu kupę wprost do kanalizacji miejskiej ;-) Z czystym sumieniem przyznaję, że był to przełom. Luksus nie czyszczenia zafajdanego dziecka - bezcenne. W ferworze podniecenia sukcesami fekalnymi chciałam nawet zakupić nocnik ale... po co? Żeby go myć po każdym użyciu - fe! Suma summarum pozostawiłam wszystko bez zmian. Synek stęka raz dziennie na klopie, ja nie babrzę się w kupie - żyć nie umierać. POLECAM!
Z innych ciekawych nowości, zakupiłam kubeczek Doidy. Dostępny jest w niektórych internetowych sklepach w Polsce albo via eBay (na tym drugim taniej). Nie wiem, kto to wymyślił ale był geniuszem. Intuicyjnie, bawiąc się, dziecko układa go prawidłowo. Jak na dno wlejemy trochę wody, maluch może popijać (nie oszukujmy się - z pomocą rodzica). Co zyskujemy? Dziecko pijące z normalnych naczyń przed ukończeniem pierwszego roku życia. Żadnych niekapków, butelek i innych wynalazków, zdrowy zgryz i zmniejszenie ryzyka problemów z mową, zero mycia dziwacznych kształtów. Normalne dziecko z normalną zastawą. Czyż nie piękne?
Na koniec moja osobista inwencja w kierunku rozszerzania diety i bezpieczeństwa dziecka (po taniości - a jak!). Zamiast gryzaka do owoców bierzemy zwykły gazik (ten, który kazali kupić do czyszczenia pępka w jakichś chorych ilościach i zostało tego towaru), rozwijamy go, wkładamy w środek owoc, skręcamy wolne końce i dajemy do wyssania nawet nie siedzącemu dziecku (kawałki owoców nie odłamią się i dziecko się nie zadławi). Tanio, higienicznie, bez stresu.
Powodzenia!

środa, 5 maja 2010

Zrób to sam - nie tylko dla uzdolnionych

Jako rasowa blondynka pałam chęcią posiadania wielu ładnych, a przede wszystkim oryginalnych rzeczy. Jak już kiedyś pisałam, gust mam królewski tylko zarobki plebejskie ;-)
Jak to się mówi "potrzeba (ar)matką wynalazku", trzeba sobie jakoś radzić. Pierwsze rękodzieło popełniłam kilka lat temu stając w obliczu pustej ściany i braku funduszy na kolaż z obrazków, jaki sobie wymarzyłam. Miałam za to w pozostałości po klasie biologiczno-chemicznej zielnik pełen suszonych roślin, który aż prosił się o wykorzystanie. Suche roślinki pięknie wyglądały włożone za szkło i powieszone na ścianie. Z czasem dorobiłam się drewnianych ramek i eksponaty zyskały status prawdziwych obrazków. Efekt oceńcie sami :-)
O potrzebie posiadania najpiękniejszego dziecka już pisałam. Pierwszym pomysłem na wyróżnienie się było ozdobienie krawędzi pieluch. Wystarczyło zakupić przez Allegro 10 tetrowych pieluszek i kilka sztuk kolorowej muliny. Zaczęłam od najprostszych wzorów - takich jak w podstawówce na ZPTach, a skończyłam na kolorowych zwierzątkach własnego pomysłu. Nota bene, te pierwsze są dużo ładniejsze, więc nie ma co przesadzać z wysiłkiem ;-))))
Te spodnie zainspirowały mnie do stworzenia pajaców własnego pomysłu dla niemowlaka - smrodziucha (tak, tak - trafił mi się wyjątkowo smrodliwy model!). Białe pajace kupuję wiadomo gdzie, do tego wystarczy folia do prasowanek, sprawna drukarka i umiejętność wyszukania przez Google śmiesznych obrazków. Ponieważ moją inspiracją była toksyczność, zdecydowałam się na wzory ostrzegawcze. Tanie i zabawne :-)
Życie z niemowlakiem w ogóle daje pole do popisu pod względem rękodzieła. Gdybym miała kupować te wszystkie, obrazki, zabawki, maty - chyba musiałabym co miesiąc brać kredyt ;-) Szczególnie mocno bulwersują mnie ceny mat edukacyjnych. Kawałek materiału + pałąk i ewentualnie zwierzątko/obrazek kosztuje często ponad 300zł!

Moja kieszeń mówi na to stanowcze nie. Z tekturowego pudełka i obrazków wydrukowanych z netu zrobiłam własny element maty. Ważny był wybór rysunków, musiały być wyraziste - najlepiej czarno-białe, żeby maluch się na nich koncentrował. Za podstawę maty robi stary rożek pozyskany po synku koleżanki. W ten oto sposób za kilka złotych mam super plac zabaw dla syka-rodzynka :-)
Jak widać, każdy może zrobić coś efektownego niewielkim nakładem kosztów i wysiłku. Znam nawet taką mamę, która podczas długich godzin karmienia zrobiła takie cudeńka, ale w moim wypadku aż taki wysiłek nie wchodzi w grę ;-)



--------------------------------------------------------------------------------
Jak ładnie ususzyć rośliny?
1. zbieramy to, co się nam podoba
2. przez 2-3 dni podsuszamy to między gazetami, żeby zmiękło
3. wkładamy między kartki grubej książki i zapominamy na 3 tygodnie (ten czas wykorzystujemy na kupno ramek)
4. rośliny umieszczamy w ramkach i cieszymy się :-)

Jak wydrukować motyw na śpiochach?
1. kupić papier do prasowanek w sklepie typu MediaMarkt i śpochy w lumpeksie
2. znaleźć w necie fajny obrazek
3. otworzyć obrazek jakimkolwiek programem do obróbki graficznej (może być Windosowski Paint) i użyć funkcji "odbicie lustrzane" lub "obróć w pionie"
4. wydrukować
5. naprasować

Skąd wziąć fajne wzory ściegów na pieluchy i nie tylko?
Stąd
Lub stąd

Jak zrobić mini parawanik dla dziecka?
1. Znaleźć kawałek tektury
2. wydrukować zwierzątka z netu
3. nakleić zwierzątka na tekturę
4. pomalować lub nie
Tak wygląda parawanik po "dopieszczeniu":

czwartek, 18 lutego 2010

Życie z dzieckiem - o oszczędności czasu, redukowaniu potrzeb i obniżaniu standardów

A więc udało się. Mały jest z nami i wnosi do domu tyleż samo radości, co zmęczenia i poczucia braku kontroli. Z początku myślałam, że da się połączyć dawny styl życia z nowym, ale niestety pogląd ten musiałam szybko zrewidować, a jeszcze szybciej znaleźć sposoby na nie oszalenie i nie utopienie się w bałaganie.
Kluczową sprawą okazała się redukcja ilości rzeczy. Generalnie WSZYSTKICH. I tak poszły w odstawkę: leżaczek, huśtawka, wszystkie ubranka oprócz body i pajaców. Generalnie wersja minimum. Wszystko, czego można użyć szybko i bez problemu.
Ważna rzeczą była organizacja kącika do przewijania tak, aby nie chodzić po brakujące rzeczy np. do łazienki.
Ograniczyć należało również swoje wygody. Zamiast tysiąca kosmetyków w pierwszych tygodniach starczały mi 3: szare mydło, krem do twarzy i szampon. Reszta tylko zabierałaby cenny czas. Zdziwiło mnie bardzo na plus szare mydło. Nie wysusza rąk, nie pachnie, pomaga w gojeniu blizny - same plusy. Nawet szanowny nie-mąż skusił się do używania go ;-)
No i rada dla długowłosych mam - tysiąc i jedna gumka porozkładane w różnych miejscach w domu plus spanie ze związanymi włosami (na czubku głowy, jak kosmita). Nie ma nic gorszego, jak noworodek wplątany/zjadający pukle mamy ;-D
Jak już zredukowaliśmy własne potrzeby do minimum nadchodzi czas na zaspokojenie potrzeby pomagania bliskich nam osób (mamy, teściowej, koleżanki). Trzeba się nauczyć słowa POPROSZĘ, POTRZEBUJĘ, POMÓŻ MI. Babcie na prawdę będą się z tego cieszyć, a zyskanie wolnej godziny przy niemowlęciu - bezcenne.
Podkreślę to jeszcze raz, bo my takie wyzwolone Zosie-Samosie jesteśmy, co cały świat na własnych barkach mogą przenieść. Ano mogą - tylko po co? Można to określić mianem "kawał dobrze wykonanej nikomu nie potrzebnej roboty". A więc dziewczyny, NIE KRĘPUJEMY SIĘ PROSIĆ O POMOC!!!
Tak jak pisałam wcześniej, wydawało mi się, że potrafię utrzymać dawny blask (domu) i równocześnie zająć się dzieckiem. Nic z tego. Standardy musiały ulec obniżeniu. Ulubiona narzuta na łóżko z kompletem pasujących poduszek poszła w odstawkę na rzecz miłego w dotyku koca, w którym można się gnieździć z dzieckiem przez cały dzień, a ścielenie to 30s, a nie 3 min [śmieszy cię to? ściel łóżko przez 3 minuty, jak mały wrzeszczy o jedzenie]. Pewnych rzeczy nie opłaca się też sprzątać - np. laktatora, który używany jest kilka razy dziennie, więc po co go chować i wyciągać? Tak samo z podstawowym zestawem ubrań - może leżeć na krześle, nie w szafie - nic się nie stanie, a zawsze to szybciej rano.
Istotna jest również umiejętność łączenia kilku czynności w tym samym czasie. Np. jedną ręką myję zęby, a drugą umywalkę; jedną ręka usypiam małego, drugą odpisuję na zaległe SMSy, kiedy czekam na zagotowanie wody do wyparzania butelki szybko przecieram podłogę w łazience mopem, który NIE jest schowany. Wszystko pod ręką i wszystko w "międzyczasie". Nawet Batmana w czasie usypiania młodego można obejrzeć, wszystko jest kwestią organizacji telewizora, głośności dźwięku i pomysłowości rodziców. Np. w czasie, kiedy ja odciągam pokarm jedną ręką surfuję w necie, a nie-mąż nadrabia wtedy zaległości w GTA ;-)
Generalnie wszystko się da, tylko nie można zbyt wysoko ustawiać poprzeczki, bo na pewno spadnie.
No i na koniec, żeby nie było tak zupełnie nie zakupowo, co warto mieć. Osobiście pozyskałam tą rzecz od przyjaciółki (pokłon). PRASOWALNICA Fantastyczne urządzenie dzięki któremu oszczędzamy czas i siły. W taka prasowalnicę wystarczy włożyć np. ubranko, zamknąć, poczekać aż piknie (jakieś 3-5s) i voila :-) Dla mnie luksus :-)
Warto też zwrócić uwagę, gdzie kupujemy jedzenie dla dziecka. Osobiście pierwszą puszkę mleka NAN1 HA zakupiłam w aptece za 32,50zł i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to samo mleko w Oszą ;-) kosztuje o 10zł mniej! A idzie tego sporo!
Na razie nie znalazłam jeszcze rady na drogie witaminy dla dzieci ale pracuję nad tym, może szanowne mamy maja jakieś sprawdzone sposoby na zakup witaminek nie po 30zł za paczuszkę...
No i jeszcze pieluchy. Najtańsze TUTAJ.

Edit: zamiast witaminy D3 w kapsułkach (15zł na miesiąc) można kupić za 4zł taką w buteleczce, która wystarczy na KILKA miesięcy.

sobota, 30 stycznia 2010

Na porodówce

Ponieważ w najbliższych dniach wybieram się do szpitala, co by nasz pierworodny po raz pierwszy zobaczył ten świat, następna notka zostanie zamieszczona przez moją serdeczną przyjaciółkę. Powoli wchodzimy w temat dzieci... ;)

niedziela, 17 stycznia 2010

Z głową do apteki

Każdy, kto choć raz w życiu doświadczył migreny wie, że w takiej sytuacji skuteczne lekarstwo jest na wagę złota. Na tym fenomenie bazują firmy farmaceutyczne wypuszczając na rynek coraz droższe środki "trafiające prosto w ból", o nowoczesnej recepturze i tajemniczych dodatkowych składnikach. Ponieważ ten problem dotyczył mnie przez ładnych parę lat, musiałam nauczyć się mądrze wybierać leki (w przeciwnym razie pracowałabym tylko na nie).
Pierwsze od czego trzeba zacząć to uświadomić sobie, że w każdym leku najważniejszy jest skład, a nie nazwa, czy ilość reklam w TV. Trzeba również wiedzieć, że zazwyczaj lek składa się z jakiejś substancji głównej (tego, co działa) i czasem z substancji pomocniczej (która ma wzmacniać działanie tej pierwszej). Trzecia ważna rzecz to dawka - na opakowaniu zawsze napisane jest, ile danej substancji znajduje się w jednej tabletce.
A więc czując nadchodzącą migrenę ruszamy do apteki. Prosząc o aspirynę przeciwko migrenie zazwyczaj zostanie nam zaoferowany Aspirin Migrena - produkt wiodącej firmy Bayer w cenie ok 12zł za 12 tabletek. Łykamy sobie taka "tableteczkę za złotóweczkę", co bardziej doświadczeni zapiją ją szklanką kawy i luzik. Znaczy się na pewno luzik w portfelu ;-) Tylko raz dałam się nabrać na ten numer. Co bowiem czytamy na ulotce? Że jest to zwykła aspiryna (czyli kwas acetylosalicylowy 500mg) tylko w dawce nieco zwiększonej w stosunku do zwykłego Aspirin C (gdzie jest go 400mg) lub zwykłej polskiej Polopiryny S (300g). Nota bene, Polopiryna kosztuje ok 5 zł za 20 tabletek... Kupno tańszego preparatu o innej nazwie jest to sposób na obniżenie kosztów co najmniej o połowę. Powiem Wam jednak w tajemnicy, że wiem, jak obniżyć ten koszt 10-krotnie! W każdej aptece i w co drugim kiosku można nabyć COFFEPIRINE małe żółte niepozorne opakowanko zawiera 6 tabletek kwasu acetylosalicylowego (czyli aspiryny) w dawce 500mg - takiej jak Bayerowska! Dodatkowo producent wzbogacił srodek o 50mg kofeiny - tyle, co mała filiżanka raczej słabszej kawy. A teraz najlepsze, 6 tabletek kosztuje poniżej 2zł!!! Osobiście używam tylko tego specyfiku na wszelkie dolegliwości, w których ma zastosowanie aspiryna. Gdy bardzo bolała głowa brałam 2 tabletki, gdy chciałam się wypocić podczas przeziębienia, wystarczała połówka proszka. Czyli da się tanio i dobrze :-)
Skoro już jakoś tak zahaczyło mi się o temat przeziębienia, skupię się na chwilę na bólach gardła. Swego czasu zakupiłam książkę "Wszystko o lekach", w której autorzy twierdzą, że stosowanie leczniczych pastylek do ssania nie ma najmniejszego sensu, ponieważ substancje w nich zawarte nie wchłaniają się w wystarczającym stopniu w "zapalone" tkanki, a działanie lecznicze tak naprawdę pochodzi od śliny, której podczas ssania produkujemy więcej i niejako spłukuje ona na bieżąco chore miejsce - lecząc je. W zamian autorzy polecali kupno paczki najtańszych landrynek i ssanie ich. Wiecie co? To działa! Jeszcze lepiej działają lizaki (bo nie ma ochoty się ich zaraz pogryźć).
A Wy - Drodzy Czytelnicy (mam nadzieję, że ktoś w ogóle czyta te moje wypociny ;-) jakie macie sposoby na tanią walkę z przeziębieniem, bólami i innymi tego typu atrakcjami? Z chęcią poszerzę swoją wiedzę!

Z poradnika przyjaciółek:

By MagdaW:
* po porodzie zamiast Tantum Rosa (3,5zł za saszetkę, jedna saszetka = jedno użycie) - nadmanganian potasu (1,5 zł za saszetkę - z tym, że z saszetki na jedno użycie wystarcza tylko kilka kryształków, więc taka porcja za 1,5zł wystarczy na całe życie!). Dodatkowo można później wykorzystać do kąpieli dziecka.
* do smarowania niemowlaka zamiast drogich smarowideł zwykła parafina z apteki po 3zł.
By Ania:
* do kąpieli niemowlaka zwykły krochmal zamiast drogich leków na suchą skórę
By dziewczyny z forum:
* zamiast Sudokremu na odparzenia pupy, krem Bambino - oba zawierają leczący odparzenia cynk
Edit:
By Martusia: Cerutin zamiast Rutinoscorbinu (125 tabl za 7 zl, a nie 30 tabl za 4 zl :), i Dermopanten zamiast Bepantenu - np. na obolałe brodawki przy karmieniu (polowe tańszy - chyba ok. 7-8 zl zamiast 16), a w ogóle w aptece zawsze trzeba pytać o najtańszy preparat :).

sobota, 2 stycznia 2010

Magia nazwy - wazelina dla bogatych

Jako rasowa waga mam niepohamowany pociąg do wszelkiej maści kosmetyków. Najlepiej, żeby były ekskluzywne, w złotych słoiczkach i najchętniej robione a zamówienie ;-P Kiedyś wydawało mi się, że im droższy krem - tym lepszy. Pamiętam, że obiecywałam sobie, iż jak tylko zacznę zarabiać to na moich półkach będą stały tylko mikstury z naturalnym masłem karité, mydełka z wtopionymi płatkami róż i tym podobne. Powiem w skrytości, że nawet z początku tak było. Jednak okazało się, że w balsamie za 40 zeta masło karité stanowi 1% całości, a to mydełko co tak ładnie wyglądało w sklepie tworzy piekielne różowe zacieki na umywalce (o czekoladowym mydle nawet nie chce mi się wspominać...). No więc coś trzeba było zaradzić.
Zaczęłam od kupna książki Cena urody i od następnego dnia zaczęłam czytać etykiety. Zabawne, jak za pomocą ładnego opakowania można sprzedać wazelinę za 50zł od słoiczka...
Czytając tematyczne fora internetowe dowiedziałam się, że istnieją portale zajmujące się sprzedażą składników potrzebnych do własnoręcznego zrobienia kremu i w dodatku niektóre z nich na tyle otwierają się w stronę klienta, że do zrobienia takiego kremu nie potrzeba nic więcej oprócz zapału i umiejętności czytania instrukcji. Od tego więc zaczęłam. Na stronie Biochemia Urody udało mi się dobrać odpowiedni do mojej cery krem lukrecjowy. Wreszcie miałam pewność, że składniki obiecane przez producenta na pewno w nim są (w końcu ja byłam producentem ;-), a także że krem nie stał ośmiu miesięcy na półce w supermarkecie/drogerii/aptece. Najlepsze jednak było to, że był TANI.
Buszując po Biochemii znalazłam sporo innych produktów, od których muszę z czystym sumieniem przyznać, jestem uzależniona do dziś. Np. olejki do mycia twarzy - niebo na gębie! ;-) Jak ktoś ma wrażliwą cerę i po każdym myciu boryka się z problemem napięcia, łuszczenia, zaczerwienienia niech przeczyta, czym się myje! Np. żel do mycia Ziaja do cery wrażliwej ma w składzie Sodium Coceth Sulfate, czyli detergent, drugi przykład z nieco wyższej półki Żel do mycia twarzy Dermedic, a w składzie Decyl Glucoside - też detergent (tyle, że naturalny), konia z rzędem temu, kto znajdzie mi skład jakiegoś preparatu z najwyższej półki - nie wiedzieć czemu, przez ponad godzinę nie udało mi się znaleźć składu żadnego wysokopółkowego produktu, hmm...
Czym więc myć twarz zapytacie? Olejkiem! Tak tak, brzmi dziwnie ale jak się wgłębić w temat to ma to sens. W końcu co chcemy zmyć? Zanieczyszczenia/makijaż, jakie "przylepiły się" do tłuszczu wyprodukowanego przez naszą skórę. Już w starożytności robili tak gladiatorzy. Smarowali całe ciało olejem i ściągali miks olejo-brudu specjalnymi szpatułkami. Skóra była lśniąca, nawilżona i zadbana. Jeżeli używamy detergentu to zmywamy również nasz ochronny tłuszczyk zwany pięknie sebum ;) a jak go zmyjemy to organizm będzie chciał wyprodukować więcej i koło się zamyka.
No więc olejki mnie przekonały tym bardziej, że znów okazały się tanie :)
Na dzień dzisiejszy nie zdarza mi się myć twarzy niczym innym.
Dalej - hit ostatnich miesięcy - kwas hialuronowy. Nawilża, leczy, wnika głęboko (a w wolnych chwilach sprząta, gotuje i wiąże krawaty ;) Też mi nowość. Na Biochemii można go kupić od dawna za małe pieniądze i w dodatku w czystej postaci. Warto wiedzieć, że są dwa rodzaje kwasu hialuronowego - wielko i mało cząsteczkowy, gdzie ten drugi uważany jest za skuteczniejszy.
Wiem, że ta notka rozrosła się już do sporych rozmiarów, jest jednak jeszcze jeda rzecz, o której MUSZĘ napisać.
Witamina C. Każdy szanujący się producent ma w swojej ofercie coś z witaminą C. Żaden z nich jednak nie informuje o tym, że witamina ta jest substancją potwornie nie trwałą i jeżeli jest rozpuszczona w wodzie (a taka jest najefektywniejsza) to w ciągu trzech miesięcy po prostu znika (a teraz oczami wyobraźni widzimy półki sklepowe wypełnione po brzegi kremami z datą ważności do czerwca 2011 elegancko podświetlone jarzeniówkami - niczym te kurczaczki na fermie). Dla mnie wniosek jest jeden. Serum z witaminą C muszę zrobić sama, włożyć do lodówki i zużyć SZYBKO.
No i na koniec to nieszczęsne masło karité. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo mnie pociąga. Może dlatego, że nazywane jest złotem Afryki? Może urzekła mnie romantyczna wizja bezzmarszczkowych afrykańskich kobiet pracujących przy jego wytwarzaniu? Nie wiem. W każdym razie coś w tym musi być, bo rzeczywiście moja skóra bardzo lubi ten produkt. No i of course nie jest ono drogie (przynajmniej w necie) ;) Przy kupnie warto jednak zwrócić uwagę czy oferowany produkt to masło nieprzetworzone - takie, jak przyjechało z Afryki - żółte, grudkowate i podśmierdujące, czy może masło rafinowane - białe, gładsze i tańsze (nie wiem jednak, czy lepsze, kupiłam dopiero pierwszy raz).
Podsumowując, szczerze polecam czytanie etykiet na kosmetykach i przed zakupem sprawdzenie chociażby w googlach, czy danej rzeczy nie da się kupić taniej i w lepszej jakości.

Pomocne linki:
Słownik składników kosmetycznych
Porównanie znanych i drogich kosmetyków z alternatywą własnej produkcji

Inne sklepy z kosmetykami (żeby nie było, że Biochemia mi płaci za reklamę ;)
Naturalne piękno
ECOSpa
Zrób Sobie Krem
Mazidła

Gdy chcemy zadać szyku i polansować się:
Markowe kosmetyki w niskich cenach